Hide
BĄDŹ NA BIEŻĄCO!
Follow on Facebook
Facebook
Show
Thu, Mar 28, 2024

Sport

Sport

All Stories

10. kolejny dzień, w którym do wybrzeża hrabstwa Kent dopłynęli imigranci

Mimo podejmowanych przez brytyjskie władze wysiłków bezprecedensowy napływ nielegalnych imigrantów przez kanał La Manche nie ustaje. Czwartek jest 10. kolejnym dniem, w którym do hrabstwa Kent w południowo-wschodniej Anglii dotarli migranci.

Statystyki za czwartek zostaną podane dzień później, ale wiadomo, że już przed południem brytyjska straż graniczna odtransportowała na brzeg co najmniej jedną grupę migrantów płynących na niewielkiej łodzi przez kanał La Manche. W środę takich łodzi, które albo przechwycono na brzegu, albo po drodze, było sześć, a na ich pokładach znajdowało się 71 osób.

To oznacza, że od początku sierpnia przy próbie przedostania się do Wielkiej Brytanii drogą morską schwytano już ponad 650 osób - z czego aż 235 w ubiegły czwartek 6 sierpnia, gdy pobity został rekord, jeśli chodzi o zatrzymanych w ciągu jednej doby nielegalnych imigrantów.

Natomiast od początku roku ta liczba przekroczyła już 4 tys., co jak wylicza stacja Sky News, jest ośmiokrotnym wzrostem w stosunku do analogicznego okresu zeszłego roku. Powodem tego gwałtownego wzrostu w ostatnich tygodniach jest po części ładna pogoda, która ułatwia przeprawę, ale po części zapewne obawa, iż po wejściu w życie w Wielkiej Brytanii od początku 2021 roku nowych przepisów imigracyjnych, przedostanie się to tego kraju będzie trudniejsze.

Władze hrabstwa Kent, które znajduje się w najbliższej odległości od Francji i do którego trafia w efekcie zdecydowana większość imigrantów, ostrzegły w czwartek, że są o kilka dni od sytuacji, gdy nie będą już w stanie przyjmować kolejnych wyławianych i odtransportowywanych na brzeg migrantów.

Od kilku dni brytyjską straż graniczną w patrolowaniu wód kanału La Manche wspierają samoloty patrolowe Royal Air Force, ale brytyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych chciałoby do tego zaangażować także okręty Royal Navy. Równolegle trwają polityczne rozmowy z władzami w Paryżu, które zdaniem Londynu, nie robią wystarczająco dużo, by powstrzymać imigrantów przed wyruszeniem z francuskiego wybrzeża przez kanał La Manche.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

10. kolejny dzień, w którym do wybrzeża hrabstwa Kent dopłynęli imigranci

Dalsze luzowanie restrykcji i wyższe kary za łamanie przepisów

Dalsze luzowanie w Anglii restrykcji koronawirusowych, które przed dwoma tygodniami zostało wstrzymane z powodu rosnącej ponownie liczby zakażeń, może od soboty zostać wznowione - ogłosił w czwartek brytyjski rząd.

"Dziś możemy ogłosić kilka dalszych zmian, które pozwolą większej liczbie osób wrócić do pracy, a ludziom do tego, czego im brakowało. Jednakże, jak zawsze powtarzam, nie zawahamy się przed uruchomieniem hamulców, jeśli zajdzie taka potrzeba, ani przed dalszym wdrażaniem lokalnych blokad, by zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa" - oświadczył premier Boris Johnson.

W ramach zmian wchodzących w życie od soboty teatry i sale koncertowe w zamkniętych przestrzeniach mogą wznowić działalność z udziałem ograniczonej publiczności, mogą się odbywać przyjęcia weselne do 30 osób i w formie posiłków przy stołach, w obiektach sportowych i salach konferencyjnych rozpoczną się próby wydarzeń z udziałem publiczności, co ma pozwolić na ich pełne otwarcie od października, wznowić działalność mogą kasyna, kręgielnie i lodowiska, zaś w salonach kosmetycznych mogą być wykonywane usługi wymagające bliskiego kontaktu.

Te złagodzenie restrykcji nie dotyczy jednak kilkunastu miast i miejscowości, gdzie w związku z rosnącą liczbą zakażeń wprowadzono lokalne obostrzenia.

Zarazem rząd ogłosił podniesienie kar dla osób, które nie przestrzegają nakazu zasłaniania twarzy, tam gdzie jest to wymagane oraz organizują nielegalne zgromadzenia. "Większość ludzi w kraju przestrzega zasad i robi, co w ich mocy, aby kontrolować wirusa, ale musimy pozostać skoncentrowani i nie możemy popadać w samozadowolenie. Dlatego wzmacniamy uprawnienia wykonawcze, aby je wykorzystać przeciwko tym, którzy wielokrotnie łamią zasady" - oświadczył Johnson.

Zgodnie z aktualnymi zasadami, osoby, które nie zasłaniają twarzy, tam gdzie jest to wymagane, otrzymują grzywnę w wysokości 100 funtów, ale jest ona zmniejszana do 50 funtów, jeśli zostanie zapłacona w ciągu 14 dni. Nowe przepisy przewidują, że kara za każde kolejne wykroczenie będzie podwajana, do maksymalnej wysokości 3200 funtów. W Anglii zasłanianie twarzy jest obowiązkowe w wielu pomieszczeniach zamkniętych, w tym w środkach transportu publicznego, sklepach i muzeach.

Z kolei osoby odpowiedzialne za organizację nielegalnych imprez i zgromadzeń powyżej 30 osób mogą zostać ukarane grzywną do 10 tys. funtów.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / GoldenCrossCDF

Dalsze luzowanie restrykcji i wyższe kary za łamanie przepisów

Władze Bristolu zdjęły samowolnie postawiony posąg demonstrantki z BLM

Władze miejskie Bristolu w południowo-zachodniej Anglii zdjęły w czwartek rano z cokołu posąg czarnoskórej demonstrantki z ruchu Black Lives Matter, który 24 godziny wcześniej brytyjski artysta samowolnie postawił na miejscu obalonego przez tłum pomnika Edwarda Colstona.

Burmistrz Bristolu Marvin Reed, który sam ma jamajskie korzenie, a po obaleniu pomnika Colstona mówił, że jego obecność była afrontem dla czarnoskórych mieszkańców miasta, już w środę oświadczył, że nowy posąg został ustawiony bez zezwolenia i to mieszkańcy miasta muszą zdecydować, co zrobić z pustym cokołem.

"Musimy podejść do sprawy mądrze, dlatego rozpoczęliśmy proces, który koncentruje się wokół komisji historycznej opowiadającej pełną historię Bristolu, tak aby mieszkańcy miasta byli lepiej poinformowani i mogli wspólnie decydować, kogo i gdzie chcą uhonorować" - powiedział.

7 czerwca podczas antyrasistowskiej demonstracji Black Lives Matter tłum obalił, a następnie pomazał sprayem i wrzucił do portu pomnik Edwarda Colstona, żyjącego na przełomie XVII i XVIII w. zasłużonego dla miasta kupca, posła i filantropa oraz handlarza niewolników.

W środę wcześnie rano znany brytyjski artysta Marc Quinn ustawił na pustym cokole wykonany przez siebie posąg przedstawiający jedną z protestujących - Jen Reid. Po obaleniu pomnika Colstona weszła ona na cokół, pozując z uniesioną pięścią. Rzeźba zatytułowana "Przypływ mocy (Jen Reid)" przedstawia właśnie tę scenę. Quinn wyjaśniał, że rzeźba z założenia ma mieć charakter tymczasowej instalacji, która będzie skłaniać mieszkańców do zastanawiania się i dyskutowania nad kwestią rasizmu.

Jak poinformowały władze Bristolu, rzeźba będzie przechowywana w miejskim muzeum, do czasu aż Quinn ją zabierze bądź zdecyduje się na podarowanie jej placówce. Rees dodał, że byłoby to mile widziane, biorąc pod uwagę, że władze musiały pokryć koszty zdjęcia posągu.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / Pigman

Władze Bristolu zdjęły samowolnie postawiony posąg demonstrantki z BLM

Brytyjczycy wskutek epidemii chętniej myślą o przeprowadzce na wieś

Z powodu epidemii koronawirusa Brytyjczycy coraz częściej rozważają przeprowadzkę z dużych miast na wieś. W czerwcu i lipcu liczba wyszukiwań domów na wsi zwiększyła się o 126 proc. w porównaniu z tymi samymi miesiącami zeszłego roku.

Jak podaje firma Rightmove, właściciel największej brytyjskiej internetowej wyszukiwarki nieruchomości, która w czwartek opublikowała statystyki, trend ten zaczął się w kwietniu i od tego czasu przybiera na sile.

Dane dotyczą 10 dużych miast: Londynu, Birmingham, Manchesteru, Liverpoolu, Nottingham, Sheffield, Leicester i Bristolu w Anglii oraz Edynburga i Glasgow w Szkocji. W czerwcu i lipcu nastąpił wzrost wyszukiwań nieruchomości w porównaniu z zeszłym rokiem o 78 proc., co jest do pewnego stopnia efektem tego, że po poluzowaniu restrykcji ludzie z powrotem zaczęli myśleć o przeprowadzkach. Ale 126-procentowy wzrost wyszukiwań domów na wsi jest znacznie wyższy niż wzrosty, które miały miejsce w przypadku nieruchomości w miastach i mniejszych miejscowościach.

Szczególnie mocno przeprowadzką na wieś zainteresowani są mieszkańcy Liverpoolu, gdzie odnotowano wzrost wyszukiwań o 275 proc., następnie Edynburga - o 205 proc., Birmingham - o 186 proc. i Londynu o 144 proc.

Tylko w jednym z tych 10 miast - Leicester - wzrost wyszukiwań domów na wsi był niższy niż nieruchomości w małych miejscowościach. Leicester jest też jedynym z tych miast, w których liczba osób wyszukujących nieruchomości poza miastem nie zwiększyła się w porównaniu z ubiegłym rokiem. Na przeciwnym biegunie znajduje się Londyn - o ile w czerwcu i lipcu 2019 r. nieruchomości poza granicami miasta szukało 45 proc. osób, w tych samych miesiącach tego roku było to już 54 proc.

Jak zwraca uwagę firma Rightmove, zwiększone zainteresowanie domami na wsi wcale nie jest związane z niższymi kosztami, bo w wielu przypadkach ceny tych nieruchomości są wyższe niż w miastach, ale raczej z chęcią zmiany stylu życia i możliwościami, które daje praca zdalna.

"Pokusa nowego stylu życia, który jest cichszy i w którym jest mnóstwo pięknych krajobrazów i więcej przestrzeni na świeżym powietrzu, doprowadziła do tego, że coraz więcej mieszkańców miast decyduje się zostać mieszkańcami wsi. Najczęściej wyszukiwania odbywają w tym samym regionie, w którym obecnie mieszkają dane osoby, ponieważ prawdopodobnie utrzymają oni swoją obecną pracę, ale mogą mieć możliwość rzadszych dojazdów do niej i zorganizowania sobie miejsca pracy w domu" - mówi Miles Shipside z Rightmove.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Albrecht Fietz z Pixabay 

Brytyjczycy wskutek epidemii chętniej myślą o przeprowadzce na wieś

Przywrócono kwarantannę dla przyjazdów z Francji, Holandii i Malty

Od soboty rano wszyscy przyjeżdżający z Francji, Holandii oraz Malty muszą przejść w Wielkiej Brytanii obowiązkową 14-dniową kwarantannę - ogłosił w czwartek późnym wieczorem brytyjski minister transportu Grant Shapps.

Obowiązkiem kwarantanny, który wchodzi w życie o 4 rano w sobotę, objęci będą ponadto przyjeżdżający z Monako, brytyjskiego terytorium zależnego Turks i Caicos oraz Aruby, leżącej na Karaibach części Królestwa Niderlandów.

"Dziś wieczorem ogłaszamy, że zostanie wprowadzona kwarantanna dla przyjazdów z kilku miejsc, w tym z Francji i Holandii. Ponieważ tak ciężko pracowaliśmy, aby sprowadzić w dół liczbę przypadków, nie możemy sobie pozwolić na ponowny ich import z innych miejsc" - oświadczył Shapps.

Informacja ta została podana zaledwie kilka godzin po tym, jak brytyjski premier Boris Johnson oświadczył, że będzie "absolutnie bezwzględny" przy podejmowaniu decyzji o wprowadzaniu kwarantanny dla przyjazdów z państw, gdzie szybko rośnie liczba zakażeń.

"Musimy być absolutnie bezwzględni w tej kwestii, nawet wobec naszych najbliższych i najdroższych przyjaciół i partnerów. Myślę, że wszyscy to rozumieją. Przyjrzymy się danym dziś po południu, sprawdzając, dokąd zmierza Francja i inne kraje" - mówił Johnson.

We środę władze francuskie poinformowały o wykryciu w ciągu minionej doby 2524 nowych zakażeń, co jest najwyższą liczbą od czasu złagodzenia w tym kraju wprowadzonych restrykcji. To oznacza wzrost ich liczby w ciągu tygodnia o 66 proc. W przypadku Holandii liczba zakażeń zwiększyła się o 52 proc., a na Malcie - o 105 proc.

Francja jest dla Brytyjczyków drugim najpopularniejszym kierunkiem wyjazdów zagranicznych - po Hiszpanii. W zeszłym roku odwiedziło ją 10,35 mln obywateli brytyjskich. Jednocześnie ministerstwo spraw zagranicznych zaleciło, aby powstrzymać się od wszelkich wyjazdów do tego kraju, o ile nie są one absolutnie konieczne.

Ogłoszona na początku lipca lista państw i terytoriów, z których przyjazd do Wielkiej Brytanii nie łączy się z obowiązkiem kwarantanny, liczyła początkowo 73 pozycje, z czego 14 to brytyjskie terytoria zamorskie. Jeszcze przed wejściem w życie listy została z niej zdjęta Serbia, a później Hiszpania, Luksemburg, Belgia, Andora i Bahamy, zaś dopisano do niej Malezję i Brunei.

Za nieprzestrzeganie kwarantanny grozi w Anglii, Walii i Irlandii Północnej kara w wysokości 1000 funtów, a w Szkocji - 480.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Przywrócono kwarantannę dla przyjazdów z Francji, Holandii i Malty

Michel: wolność słowa i prawa człowieka muszą być przestrzegane na Białorusi

"Przemoc wobec protestujących nie jest odpowiedzią Białorusio. Wolność słowa, wolność zgromadzeń, podstawowe prawa człowieka muszą być przestrzegane" - napisał w poniedziałek szef Rady Europejskiej Charles Michel na Twitterze.

To reakcja Michela na starcia demonstrantów z siłami bezpieczeństwa, do których doszło w Mińsku po zakończeniu niedzielnych wyborów prezydenckich na Białorusi.

Według wstępnych wyników w wyborach zwyciężył urzędujący prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka, zdobywając 80,23 proc. głosów. Jego główna rywalka Swiatłana Cichanouska otrzymała 9,9 proc.

Niezależni obserwatorzy twierdzą, że w czasie wyborów dochodziło do licznych nieprawidłowości, a frekwencja w lokalach wyborczych była zawyżana. Żadnych nieprawidłowości w przebiegu wyborów nie zaobserwowali obserwatorzy poradzieckiej Wspólnoty Niepodległych Państw.

Wieczorem na ulicach Mińska doszło do protestów, które zostały stłumione przez siły bezpieczeństwa. Według centrum obrony praw człowieka Wiasna w wyniku tych starć zginęła co najmniej jedna osoba, a trzy zostały poważnie ranne. Zatrzymano co najmniej 120 osób, ale liczba ta jest zapewne większa. Do starć doszło też w Grodnie, w Witebsku i innych miastach. MSW Białorusi zdementowało informację o śmierci jednego z uczestników protestów.

Z Brukseli Łukasz Osiński (PAP)

Michel: wolność słowa i prawa człowieka muszą być przestrzegane na Białorusi

Przywrócono kwarantannę dla przyjazdów z Belgii, Andory i Bahamów

Wszyscy przyjeżdżający do Wielkiej Brytanii z Belgii, Andory i Bahamów muszą się poddać 14-dniowej kwarantannie, z tego obowiązku zostaną natomiast zwolnieni podróżni z Malezji i Brunei - ogłosił w czwartek wieczorem brytyjski minister transportu Grant Shapps.

Zmiany zasad kwarantanny dotyczące Belgii, Andory i Bahamów wejdą w życie w sobotę o godz. 4 rano, z wyjątkiem Walii, gdzie ten obowiązek wprowadzony zostanie już o północy z czwartku na piątek, zaś dotyczące Malezji i Brunei - we wtorek 11 sierpnia, z wyjątkiem Walii, gdzie również stanie się to już w nocy z czwartku na piątek.

Jak wyjaśnił brytyjski rząd, od połowy lipca w Belgii nastąpił czterokrotny wzrost liczby nowych przypadków koronawirusa w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców, w Andorze - pięciokrotny, zaś na Bahamach wskaźnik ten zwiększył się z 3,1 do 78,6. Jednocześnie brytyjskie MSZ uaktualniło swoje zalecenia podróżne i obecnie odradza wyjazdy do tych trzech państw, o ile nie są one absolutnie niezbędne.

Podróżni z Malezji i Brunei będą zwolnieni z kwarantanny, o ile w ciągu 14 dni przed przyjazdem nie byli w żadnym państwie spoza listy tych, z których przyjazd łączy się z obowiązkiem jej odbycia. Oba państwa już wcześniej zostały zdjęte z listy tych, do których wyjazdy są odradzane.

Wprowadzenie obowiązku kwarantanny dla przyjazdów z Belgii nie jest zaskoczeniem, bo brytyjski rząd kilka razy w ostatnich dniach powtarzał, że nie zawaha się podjąć szybkich decyzji, jeśli w jakimś kraju będzie widoczny gwałtowny wzrost zakażeń, a Belgia najczęściej pojawiała się w medialnych spekulacjach.

W Belgii wskaźnik nowych zakażeń wynosi obecnie 49,2 na 100 tys. mieszkańców, czyli ponad trzy razy więcej niż w Wielkiej Brytanii (14,3) i prawie dwa razy więcej niż w Hiszpanii w czasie, gdy pod koniec lipca brytyjskie władze przywróciły obowiązek kwarantanny dla przyjazdów z tego kraju (27,4).

Belgię co roku odwiedza ok. 1,8 mln Brytyjczyków, Andorę - 150 tys., zaś na Bahamy w 2018 roku udało się 36 tys. obywateli brytyjskich.

Za nieprzestrzeganie kwarantanny grozi w Anglii, Walii i Irlandii Północnej kara w wysokości 1000 funtów, a w Szkocji - 480.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz armennano z Pixabay 

Przywrócono kwarantannę dla przyjazdów z Belgii, Andory i Bahamów

Rozpoczęto testy brytyjskiej aplikacji monitorującej epidemię koronawirusa

Mieszkańcy Wyspy Wight oraz podlondyńskiej gminy Newham od dziś mogą korzystać z opracowanej przy udziale Google'a i Apple'a aplikacji służącej do monitorowania rozprzestrzeniania się koronawirusa, która ma pomóc w opanowaniu epidemii - podaje w czwartek BBC.

Oprócz mieszkańców Newham i Wyspy Wight w testach aplikacji do monitorowania rozprzestrzeniania się wirusa powodujacego chorobę COVID-19 bierze też udział grupa ochotników z innych regionów kraju, którzy odpowiedzieli na apel wystosowany w tej sprawie przez brytyjską służbę zdrowia - NHS.

Brytyjska aplikacja działa na tej samej zasadzie, co analogiczne rozwiązania przygotowane przez wiele innych państw w oparciu o system udostępniony przez koncerny Apple i Google. Właściciel wyposażonego w program smartfona ma otrzymać ostrzeżenie w wypadku spotkania innego użytkownika aplikacji zarażonego koronawirusem. Alert zostanie wysłany po spędzeniu co najmniej 15 minut w odległości 2 metrów lub mniejszej od nosiciela wirusa. W takiej sytuacji użytkownik zostanie poproszony o samoizolację przez okres 14 dni. Podstawą działania aplikacji jest łączność Bluetooth.

Brytyjskie władze uzasadniają przeprowadzenie testów aplikacji na ograniczonej grupie użytkowników koniecznością upewnienia się co do tego, czy program nie będzie generował istotnej liczby fałszywych alertów, co prowadziłoby do nieuzasadnionego wysyłania na kwarantannę zbyt wielu osób. Tak działo się w ostatnich tygodniach m.in.. w Izraelu. Kraj ten korzysta jednak z zupełnie innej technologii.

Poza systemem ostrzegającym o spotkaniu osoby zarażonej brytyjska aplikacja jest wyposażona w kilka innych funkcji, takich jak: alert o istnieniu ogniska koronawirusa w pobliżu miejsca zamieszkania, oparta na skanowaniu kodów QR przypisanych do odwiedzanych miejsc funkcja informująca o tym, czy były one odwiedzane przez osoby zarażone, a także narzędzie umożliwiającą diagnozowanie symptomów COVID-19, zamówienie bezpłatnego testu, a następnie otrzymanie jego wyniku za pośrednictwem aplikacji.

Narzędzie na razie dostępne jest w pięciu językach. W planach są kolejne. (PAP)

Obraz free stock photos from www.picjumbo.com z Pixabay 

Rozpoczęto testy brytyjskiej aplikacji monitorującej epidemię koronawirusa

AP: do połowy września Huaweiowi skończą się czipy do smartfonów

Czipy Kirin do produkcji smartfonów wystarczą Huaweiowi jedynie do połowy września - twierdzi agencja Associated Press. Od maja 2019 r. chiński potentat znajduje się na tzw. czarnej liście ministerstwa handlu USA i nie może kupować amerykańskich komponentów.

Produkcja czipów Kirin opiera się na amerykańskiej technologii, z której korzystają zakontraktowane przez chiński koncern firmy dostarczające mu podzespoły - poinformował prezes działu konsumenckiego Huaweia Richard Yu. Według niego zapasy podzespołów, jakimi obecnie dysponuje gigant elektroniki, wystarczą na kontynuację produkcji do 15 września.

"W wyniku kolejnej fali sankcji nałożonych na nas przez USA, producenci czipów, z którymi współpracujemy, zdecydowali się przyjmować nasze zamówienia jedynie do 15 maja" - wyjaśnił Yu i podkreślił, że brak możliwości dalszej współpracy z dostawcami będzie dla Huaweia "dużą stratą".

Chiński dostawca sprzętu telekomunikacyjnego według Yu nie dysponuje kolejnymi podzespołami ani możliwościami ich pozyskiwania dla produkcji smartfonów, których sprzedaż ostatnio przebiła wyniki głównego rywala koncernu - południowokoreańskiej firmy Samsung. Po raz pierwszy Huawei osiągnął prymat w sprzedaży tych urządzeń, z globalnym wynikiem 55,8 mln sprzedanych telefonów, w drugim kwartale tego roku (dane firmy Canalys).

Dziennik "Wall Street Journal" podaje, że o możliwość sprzedaży swoich podzespołów Huaweiowi ubiega się obecnie m.in. amerykański koncern Qualcomm. Zdaniem firmy, jeśli USA nie zmienią nastawienia do współpracy z chińskim producentem, jej zagraniczni rywale dzięki współpracy z Huaweiem zyskają przewagę konkurencyjną. (PAP)

Obraz THAM YUAN YUAN z Pixabay 

AP: do połowy września Huaweiowi skończą się czipy do smartfonów

W Irlandii Płn. po dużym wzroście zakażeń obowiązek zasłaniania twarzy

Od poniedziałku w Irlandii Północnej zasłanianie twarzy w sklepach i wszystkich zamkniętych przestrzeniach publicznych będzie obowiązkowe, a planowane na ten dzień otwarcie pubów, które nie serwują jedzenia, jest przesunięte na 1 września - ogłosił w czwartek tamtejszy rząd.

To reakcja na nieoczekiwanie duży wzrost wskaźnika reprodukcji koronawirusa oraz nowych zakażeń.

Jak podano wcześniej w czwartek, wskaźnik reprodukcji, czyli liczba kolejnych osób zakażanych przez każdego już zakażonego, wahająca się w zeszłym tygodniu między 0,5 a 1, obecnie wynosi 0,8-1,8. Jeśli wskaźnik ma wartość poniżej 1, epidemia się cofa, jeśli powyżej - rozprzestrzenia.

Z kolei liczba zakażeń wykrytych w Irlandii Płn. w ciągu ostatniej doby wyniosła 43, co oznacza, że jest ona najwyższa od 13 maja. To także ponad dwa razy więcej niż w ciągu pięciu poprzednich dni łącznie.

Jak powiedział Robin Swann, minister zdrowia w północnoirlandzkim rządzie, najnowsze liczby podkreślają, że zagrożenie ze strony koronawirusa pozostaje bardzo realne. "Jeśli ktoś nadal myśli, że Covid-19 zniknie, niech pomyśli jeszcze raz" - dodał.

Tak duży wzrost wskaźnika reprodukcji i nowych zakażeń jest zaskakujący, bo Irlandia Północna jest tą częścią Zjednoczonego Królestwa, w której sytuacja epidemiczna była najlepsza. Od 24 dni nie było tam ani jednego zgonu na Covid-19, była pierwszą częścią kraju, w której miał miejsce dzień bez żadnego zakażenia w ciągu doby, i jest jedyną, w której takie dni zdarzały się regularnie.

Północnoirlandzki rząd potwierdził zarazem w czwartek, że od nowego roku szkolnego, czyli od końca sierpnia wszyscy uczniowie ze wszystkich szkół powrócą do normalnych zajęć. Szefowa rządu Arlene Foster oświadczyła, że wybór czy otwierać szkoły, czy też pozostałe puby, był jasny i priorytetem władz jest to pierwsze.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Juraj Varga z Pixabay 

W Irlandii Płn. po dużym wzroście zakażeń obowiązek zasłaniania twarzy

Epidemia zwiększa poparcie Szkotów dla niepodległości

Większość Szkotów popiera obecnie oderwanie kraju od Zjednoczonego Królestwa, a rządząca Szkocka Partia Narodowa (SNP) ma w przyszłorocznych wyborach do regionalnego parlamentu szansę na największe zwycięstwo w historii - wynika z sondażu opublikowanego w środę.

Pomijając niezdecydowanych i tych, którzy nie zamierzają głosować, za niepodległością Szkocji opowiedziało się 53 proc. ankietowanych przez ośrodek YouGov, zaś przeciw - 47 proc. Oznacza to wzrost różnicy na korzyść zwolenników secesji o 4 punkty proc. w stosunku do sondażu ze stycznia (wtedy było to 51:49), a zarazem najwyższą ich przewagę w historii badań YouGov.

SNP przekonuje, że jeśli wygra przyszłoroczne wybory do szkockiego parlamentu, będzie miała mandat, by domagać się od rządu w Londynie zgody na nowe referendum niepodległościowe. Według sondażu, na SNP zamierza głosować 57 proc. ankietowanych, co zwiększyłoby jej stan posiadania z 63 mandatów, które zdobyła w 2016 r. do 74. To nie tylko dałoby jej bezwzględną większość, której obecnie nie ma, ale też największą liczbę mandatów, jaką kiedykolwiek zdobyła.

Wzrost poparcia dla SNP i niepodległości wynika z faktu, iż w opinii Szkotów ich rząd krajowy zdecydowanie lepiej radzi sobie z epidemią koronawirusa niż brytyjski. Aż 72 proc. ankietowanych uważa, że szefowa szkockiego rządu Nicola Sturgeon dobrze sobie radzi na tym stanowisku, podczas gdy przeciwnego zdania jest 22 proc. Ruth Davidson, liderka szkockiej gałęzi Partii Konserwatywnej, która jest główną siłą opozycji w szkockim parlamencie, zyskała 43 proc. ocen pozytywnych i 28 proc. negatywnych, zaś działania brytyjskiego premiera Borisa Johnsona dobrze ocenia zaledwie 20 proc. pytanych przez YouGov, zaś źle - 74 proc.

Ponadto 52 proc. Szkotów uważa, że ich kraj zmierza we właściwym kierunku, co stanowi wzrost o 20 punktów proc. w stosunku do odpowiedzi na takie samo pytanie przed rokiem.

W Szkocji wskaźnik dotychczasowych zgonów z powodu Covid-19 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców wynosi 45,6, zaś w Anglii - 74,7. Przy czym w Szkocji od 16 lipca nie zanotowano żadnego nowego zgonu.

W referendum niepodległościowym, które odbyło się jesienią 2014 r., zwolennicy pozostawienia Szkocji w składzie Zjednoczonego Królestwa wygrali stosunkiem głosów 55:45. Boris Johnson nie chce się zgodzić na nowe szkockie referendum, argumentując, że będzie ono możliwe, gdy pojawi się nowe pokolenie, bo obecne już się w tej sprawie wypowiedziało.

Badanie YouGov przeprowadzono w dniach 6-10 sierpnia na reprezentatywnej próbie 1142 dorosłych mieszkańców Szkocji.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

 

foto : twitter / rosscolquhourn

Epidemia zwiększa poparcie Szkotów dla niepodległości

Johnson spędzi wakacje w Szkocji, w tym część na kempingu

Brytyjski premier Boris Johnson, który apeluje do rodaków, by w czasie epidemii spędzali wakacje w kraju, sam da przykład i w weekend wyjedzie z rodziną na sześć dni na urlop do Szkocji, z czego część spędzi na kempingu - podał w poniedziałek dziennik "The Sun".

Według gazety Johnson, jego 32-letnia narzeczona Carrie Symonds, ich trzymiesięczny synek Wilfred oraz pies Dilyn będą spędzać wakacje gdzieś w odludnych terenach Szkocji, ale premier cały czas będzie pozostawał w kontakcie z członkami rządu, choć w nieco mniejszym zakresie niż zwykle.

Z uwagi na bezpieczeństwo królowej nie złoży też tradycyjnej wizyty na zamku Balmoral w Szkocji, do którego kilka dni temu - jak co roku w sierpniu - przyjechała Elżbieta II.

Johnson wyjazdem do Szkocji wykorzysta część przysługującego mu urlopu ojcowskiego, którego z powodu trudnej sytuacji epidemicznej nie wziął po narodzinach Wilfreda, tak jak początkowo planował.

W lipcu Johnson publicznie zadeklarował, że spędzi tegoroczne wakacje w kraju i zachęcał do tego rodaków. "Zachęcam ludzi, by nadal myśleli o wspaniałych +staycation+ tutaj. Wszystkie moje najszczęśliwsze wspomnienia z wakacji to wakacje w Wielkiej Brytanii" - mówił brytyjski premier. "Staycation" - termin powstały z połączenia słów "stay" i "vacation" oznacza wakacje spędzone w kraju, co z powodu epidemii i obowiązku poddania się kwarantannie po powrocie z wielu państw, jest wyjątkowo chętnie wybieranym rozwiązaniem przez Brytyjczyków.

Będzie to pierwszy wakacyjny wyjazd Johnsona i Symonds od czasu pobytu w okresie świąteczno-noworocznym na karaibskiej wysepce Mustique.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Marushka Tziroulnikoff z Pixabay 

Johnson spędzi wakacje w Szkocji, w tym część na kempingu

Meghan wygrała sprawę w sądzie o ochronę tożsamości przyjaciółek

Meghan, żona brytyjskiego księcia Harry'ego, wygrała w środę sprawę sądową, aby przynajmniej na razie nie ujawnione zostały nazwiska pięciu jej przyjaciółek, uwikłanych w szerszą batalię, którą toczy ona przeciwko wydawcom tabloidów, zarzucając im naruszenie prywatności.

Meghan pozwała Associated Newspapers (ANL) - wydawcę m.in. dziennika "Daily Mail", jego strony internetowej MailOnline i niedzielnego wydania "Mail on Sunday" - w związku z pięcioma artykułami zawierającymi fragment odręcznego listu, który w sierpniu 2018 roku wysłała do swojego ojca Thomasa Markle. Uważa ona, że publikacje te były naruszeniem jej prywatności oraz praw autorskich.

ANL argumentuje, że nie można mówić, by publikacje w "Mail on Sunday" i MailOnline w lutym 2019 roku były naruszaniem prawa do prywatności, bo ukazały się one już po tym, jak pięć przyjaciółek Meghan wspomniało o tym liście w wywiadzie udzielonym anonimowo amerykańskiemu magazynowi "People". W rozmowie tej wypowiedziały się one przeciwko presji, jaką Meghan doświadczała ze strony brytyjskich tabloidów.

ANL uważa, że te pięć przyjaciółek może być kluczowymi świadkami w procesie, który Meghan wytoczyła, zatem chciał ujawnienia ich nazwisk. Meghan w oświadczeniu przesłanym do sądu argumentowała, że ujawnienie nazwisk byłoby zagrożeniem dla ich "dobrego samopoczucia emocjonalnego i psychicznego", zaś ANL dąży do tego jedynie ze względów komercyjnych.

W środę sędzia Mark Warby orzekł, że nazwiska nie mogą być na razie opublikowane, ale to może się zmienić. "Doszedłem do wniosku, że na razie przynajmniej sąd powinien zgodzić się na wysuwane przez powódkę roszczenia, czego skutkiem będzie przyznanie ochrony tożsamości źródeł" - powiedział. Meghan nie była obecna podczas procesu, reprezentowana była przez prawnika.

Kwestia anonimowości źródeł jest jedną z wielu spraw wstępnych w procesie wytoczonym przez Meghan, a rozpoczęcia właściwego procesu należy się spodziewać najwcześniej w przyszłym roku.

Coraz bardziej wrogie stosunki między parą książęcą a niektórymi brytyjskimi gazetami, którym Meghan i Harry zarzucali nadmierne ingerowanie w ich życie i nieprawdziwe relacje, były jednym z głównych powodów ich decyzji o rezygnacji z pełnienia obowiązków członków rodziny królewskiej i wyjazdu do Stanów Zjednoczonych.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

 

foto : twitter / PHarry_Meghan

Meghan wygrała sprawę w sądzie o ochronę tożsamości przyjaciółek

Policja zyskała większe uprawnienia do zatrzymywania domniemanych szpiegów

Brytyjska policja otrzymała w czwartek dodatkowe uprawnienia w zakresie przesłuchiwania, przeszukiwania i zatrzymywania na granicach osób podejrzanych o szpiegostwo lub inne działania na rzecz wrogich państw.

Rozszerzenie tych kompetencji jest pokłosiem przeprowadzonej w 2018 r. w Salisbury próby zabójstwa byłego rosyjskiego agenta Siergieja Skripala oraz jego córki, do czego użyto broni chemicznej. Wielka Brytania wskazała z nazwiska dwóch rosyjskich agentów wywiadu wojskowego jako głównych podejrzanych w tej sprawie, co doprowadziło do największej fali wydaleń rosyjskich dyplomatów i szpiegów na Zachodzie od czasów zimnej wojny. Rosja zaprzecza, by miała cokolwiek wspólnego z próbą zabójstwa Skripala.

W odpowiedzi na tamto wydarzenie brytyjski parlament przyjął w zeszłym roku ustawę o zwalczaniu terroryzmu i bezpieczeństwie granic, która jest podstawą prawną dla wchodzących obecnie w życie uprawnień.

Umożliwią one specjalnie przeszkolonym policjantom, działającym zgodnie z określonymi procedurami, zatrzymanie, przesłuchanie, a w razie potrzeby zatrzymanie w areszcie i przeszukanie osób przekraczających brytyjskie granice, po to, by ustalić, czy są one zaangażowane w działalność na rzecz wrogich państw.

"Zagrożenie dla Wielkiej Brytanii ze strony działań wrogich państw rośnie i ciągle się zmienia. Te nowe uprawnienia stanowią bardzo wyraźny sygnał dla zaangażowanych w to osób, że rząd ten nie toleruje działań przeciwko interesom brytyjskim. Ale jestem przekonana, że trzeba zrobić więcej i opracowujemy nowe przepisy, aby uaktualnić nasze prawa i stworzyć nowe, które pozwolą wyprzedzić to zagrożenie" - oświadczyła minister spraw wewnętrznych Priti Patel.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Policja zyskała większe uprawnienia do zatrzymywania domniemanych szpiegów

Rząd powołał pełnomocnika do walki z nielegalną imigracją przez La Manche

Brytyjski rząd powołał w niedzielę specjalnego pełnomocnika, który ma się zająć problemem gwałtownie rosnących w ostatnich kilku tygodniach nielegalnych prób przedostania się przez kanał La Manche.

Dan O'Mahoney, były oficer straży granicznej oraz Royal Marines, będzie w tej sprawie współpracował z minister spraw wewnętrznych Priti Patel, wiceministrem ds. przestrzegania przepisów imigracyjnych Chrisem Philpem oraz władzami francuskimi, w tym nad ostrzejszymi działaniami, które oba kraje mogłyby wprowadzić.

Jak podaje stacja Sky News, brytyjski rząd chciałby, aby Francja zatrzymała więcej małych łodzi płynących do Anglii i zabierała je z powrotem do portów francuskich, zamiast pozwalać im na dotarcie do brytyjskich wód terytorialnych. Francja domaga się 30 milionów funtów na pokrycie kosztów tych operacji, a Wielka Brytania jeszcze nie zdecydowała, czy przyjąć to żądanie.

Tymczasem ministerstwo spraw wewnętrznych oficjalnie zwróciło się do ministerstwa obrony z prośbą o to, by jednostek Royal Navy wspomogły łodzie straży granicznej w patrolowania kanału La Manche i powstrzymywaniu łodzi z nielegalnymi imigrantami.

"Liczba nielegalnych rejsów małych łodzi jest przerażająca. Pracujemy nad tym, aby ta trasa stała się nieopłacalna, aresztujemy przestępców ułatwiających te przeprawy i zapewniamy, że zostaną oni postawieni przed sądem" - oświadczyła Patel.

Jak podało ministerstwo spraw wewnętrznych, w ciągu ostatnich trzech dni ponad 500 osób zostało schwytanych przy próbie nielegalnego przedostania się do Wielkiej Brytanii przez kanał La Manche. W czwartek było to aż 235 osób, co jest rekordem jeśli chodzi o liczbę zatrzymanych w ciągu jednego dnia. W piątek przechwycono 17 łodzi ze 146 osobami na pokładach, a w sobotę 15 łodzi z 151 osobami.

To oznacza, że jest bardzo prawdopodobne, iż w sierpniu ponownie zostanie pobity miesięczny rekord zatrzymań, który ustanowiono został w lipcu. W ubiegłym miesiącu ta liczba przekroczyła 1100, podczas gdy dla porównania w lipcu zeszłego roku było to niespełna 200 osób.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Michael K z Pixabay 

Rząd powołał pełnomocnika do walki z nielegalną imigracją przez La Manche

Władze Szkocji walczą z lokalnym ogniskiem epidemii SARS-CoV-2 w Aberdeen

Władze Szkocji wprowadziły w środę w Aberdeen - trzecim co do wielkości mieście kraju - dodatkowe restrykcje w celu zatrzymania lokalnego ogniska koronawirusa. To pierwszy taki przypadek w Szkocji, w której wskaźnik zakażeń jest wyraźnie niższy niż w Anglii i Walii.

Zgodnie z decyzją ogłoszoną przez szefową szkockiego rządu Nicolę Sturgeon, o godz. 17 miejscowego czasu wszystkie puby, bary i restauracje w Aberdeen muszą zostać zamknięte. 228 tys. mieszkańców miasta nie może odwiedzać się w domach, ani przemieszczać się w celach rekreacyjnych na odległość większą niż 5 mil (nieco ponad 8 km) od domu, zaś pozostałym osobom zalecono, by nie przyjeżdżali do miasta. Restrykcje wprowadzono wstępnie na siedem dni, po czym nastąpi ocena sytuacji.

Ognisko epidemii SARS-CoV-2 w Aberdeen wykryto w jednym z tamtejszych pubów. Od czasu potwierdzenia pierwszego zakażenia wśród osób, które w nim przebywały, co nastąpiło 26 lipca, liczba wywodzących się stamtąd przypadków wzrosła już do 54.

"Ten wirus nie odszedł, a jeśli ktoś miał wątpliwości, to dziś mamy dowody na to, jak bardzo jest to prawdą. Wciąż jest i nadal jest wysoce zakaźny i nadal jest bardzo niebezpieczny. Wybuch w Aberdeen jest ostrym przypomnieniem tego. Pokazuje, co może się stać, jeśli pozwolimy uśpić naszą czujność" - podkreśliła Sturgeon.

Mimo tego ogniska w Aberdeen, sytuacja epidemiczna w Szkocji jest znacznie lepsza niż w Anglii i Walii, choć nieco gorsza niż w Irlandii Północnej. Jak wynika z danych brytyjskiego rządu, ostatni jak dotychczas zgon z powodu Covid-19 zarejestrowano 17 lipca, co oznacza już 18 kolejnych dni bez ofiary śmiertelnej. Ich łączna liczba pozostaje na poziomie 2491, co przekłada się na 45 zgonów na 100 tys. mieszkańców, podczas gdy w Anglii ten wskaźnik wynosi 74.

Te statystyki uwzględniają jednak tylko zgony, w których potwierdzono obecność koronawirusa testem. Dane Narodowego Rejestru Szkocji (NRS) uwzględniają wszystkie przypadki, gdy koronawirus był wymieniony w akcie zgonu, nawet jeśli nie został przeprowadzony test i według nich zmarło z powodu Covid-19 4208 osób.

Jeśli chodzi o zakażenia, to w ostatnich pięciu dniach zdarzyły się dwa takie, gdy ich liczba była równa lub większa niż 30, co było pierwszym takim przypadkiem od początku czerwca. Nadal jednak zarówno liczba nowych przypadków, jak i łączna w stosunku do populacji jest wyraźnie niższa niż w Anglii i Walii. Od początku epidemii w Szkocji wykryto 18 717 zakażeń.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Graham Hobster z Pixabay

Władze Szkocji walczą z lokalnym ogniskiem epidemii SARS-CoV-2 w Aberdeen

Trzy osoby zginęły wskutek wykolejenia się pociągu w Szkocji

Trzy osoby, w tym maszynista, zginęły, a sześć zostało rannych wskutek wykolejenia się w środę rano pociągu osobowego w północno-wschodniej Szkocji. Przyczyną wypadku były prawdopodobnie zwały ziemi zalegające na torach po ulewnych deszczach.

Wypadek miał miejsce w pobliżu miejscowości Stonehaven, która znajduje się ok. 15 km na południe od Aberdeen. Jak wynika z relacji mediów, pociąg szkockiego przewoźnika ScotRail, który rano wyjechał z Aberdeen do Glasgow, po drodze natknął się na torach na zwały ziemi zalegające tam wskutek ulewnych deszczy padających przez całą noc oraz w środę rano.

Ponieważ pociąg - składający się z dwóch lokomotyw i czterech wagonów - nie mógł przejechać, zaczął wracać, aby zmienić trasę, ale tam trafił na kolejne zwały osuniętej ziemi, po wjechaniu na które trzy z czterech wagonów składu oraz jedna z lokomotyw się wykoleiły. Wagony zsunęły się z nasypu, przy czym jeden, jak wygląda ze zdjęć, przetoczył się do góry kołami. Gęsty dym widoczny na nagraniach wideo sugeruje, że część pociągu się zapaliła.

Pociągiem jechało 12 osób - sześciu członków załogi i sześcioro pasażerów. Na miejsce wypadku przyjechało około 30 pojazdów - karetek pogotowia, policji i straży pożarnej, a także przyleciało kilka helikopterów ratunkowych. Akcję ratunkową utrudniało jednak to, że do wypadku doszło na odludnych, trudno dostępnych terenach.

Jak potwierdziły późnym popołudniem ekipy ratunkowe i szkockie władze, w wypadku zginęły trzy osoby, w tym maszynista. Nie wiadomo na razie, czy pozostałe dwie ofiary śmiertelne były członkami załogi, czy pasażerami. Natomiast podano, że stan sześciorga rannych, których zabrano do szpitali, nie jest zagrażający życiu.

Według wstępnych ocen, przyczyną wykolejenia się pociągu były fatalne warunki atmosferyczne, tym niemniej kwestią, która będzie wymagała dokładnego wyjaśnienia jest bardzo długi czas, jaki upłynął między wypadkiem a przekazaniem informacji o nim służbom ratunkowym - pociąg odjechał ze stacji Stonehaven o godz. 6.53 rano, a informację o wykolejeniu się pociągu kilka kilometrów dalej policja otrzymała dopiero o godz. 9.40.

Wyrazy współczucia dla rodzin ofiar oraz podziękowania dla ekip ratunkowych złożyli szefowa szkockiego rządu Nicola Sturgeon oraz premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson. W czwartek na miejsce wypadku przyjedzie brytyjski minister transportu Grant Shapps.

Wykolejenia się pociągów z ofiarami śmiertelnymi zdarzają się w Wielkiej Brytanii dość rzadko - ostatni taki przypadek miał miejsce w lutym 2007 roku w pobliżu miejscowości Grayrigg w Cumbrii w północno-zachodniej Anglii. Zginęła wówczas jedna osoba, poważniej rannych zostało 30 ludzi, a 58 odniosło drobne obrażenia.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Trzy osoby zginęły wskutek wykolejenia się pociągu w Szkocji

Johnson: powrót wszystkich uczniów do szkół jest moralnym obowiązkiem

Powrót wszystkich uczniów do szkół we wrześniu jest narodowym priorytetem i moralnym obowiązkiem - napisał brytyjski premier Boris Johnson w artykule opublikowanym w niedzielę w "Mail on Sunday".

Zasugerował, że w przypadku nowej fali epidemii szkoły zostaną zamknięte jako ostatnie, aby zaś mogły one pozostać otwarte, mogą zostać zamknięte puby, restauracje i sklepy, które nie sprzedają niezbędnych produktów.

"Ta pandemia jeszcze się nie skończyła, a ostatnią rzeczą, na którą każdy z nas może sobie pozwolić, jest samozadowolenie. Ale teraz, gdy wiemy wystarczająco dużo, by bezpiecznie otworzyć szkoły dla wszystkich uczniów, mamy moralny obowiązek to zrobić" - napisał Johnson.

Jak wyjaśnił, "koszty zamknięcia szkoły spadły w nieproporcjonalnie dużym stopniu na osoby znajdujące się w najbardziej niekorzystnej sytuacji, na te właśnie dzieci, które najbardziej potrzebują szkoły", a czas spędzony poza klasą prowadzi do niższych wyników w nauce, co wpływa na obniżenie ich przyszłych szans życiowych.

Napisał, że istnieje obawa, iż "niektóre z nich całkowicie wypadną z systemu edukacji, rynku pracy lub praktyk zawodowych i nigdy do tego nie wrócą".

"Zamykanie naszych szkół na chwilę dłużej niż to absolutnie konieczne jest społecznie nie do przyjęcia, ekonomicznie nie do utrzymania i moralnie niewybaczalne" - podkreślił brytyjski premier.

Jak wskazuje źródło rządowe cytowane przez stację Sky News, Johnson chce, by w przypadku lokalnych blokad w razie nowych ognisk epidemii, szkoły były ostatnim sektorem, który zostanie zamknięty, przed przedsiębiorstwami. "Premier wyraził się jasno, że przedsiębiorstwa, w tym sklepy, puby i restauracje, powinny być do zamknięcia w pierwszej kolejności, a szkoły powinny być otwarte tak długo, jak to tylko możliwe" - powiedziało to źródło.

Decyzje dotyczące edukacji podejmowane przez brytyjski rząd dotyczą tylko szkół w Anglii, po edukacja w pozostałych częściach Zjednoczonego Królestwa znajduje się w kompetencjach lokalnych rządów. W Szkocji szkoły wznawiają działalność już w poniedziałek, w Irlandii Północnej - w zależności od klas, 24 lub 31 sierpnia, zaś w Anglii i Walii - 1 września.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Lourdes ÑiqueGrentz z Pixabay

Johnson: powrót wszystkich uczniów do szkół jest moralnym obowiązkiem

Miasto najmocniej dotknięte epidemią samo będzie namierzać kontakty

Władze Blackburn i Darwen w północno-zachodniej Anglii - dystryktu o najwyższym w całej Wielkiej Brytanii wskaźniku nowych zakażeń koronawirusem - stworzą własny system namierzania kontaktów, gdyż ten ogólnokrajowy jest ich zdaniem zbyt powolny.

"Krajowy system po prostu nie śledzi wystarczająco dużo przypadków i nie kontaktuje się wystarczająco szybko" - powiedział Dominic Harrison, dyrektor departamentu zdrowia publicznego w radzie Blackburn i Darwen.

W drugiej połowie lipca liczący 150 tys. mieszkańców dystrykt Blackburn i Darwen został umieszczony na liście obserwacyjnej z powodu rosnącej liczby zakażeń, a 30 lipca wprowadzono w nim - a także w kilku innych miastach i miejscowościach w północno-zachodniej Anglii - dodatkowe obostrzenia. W ciągu siedmiu dni do 27 lipca włącznie w Blackburn i Darwen wskaźnik zakażeń wynosił 83,3 na 100 tys. mieszkańców, co oznacza, że był najwyższy w kraju.

Jak wyjaśniono, lokalny system namierzania kontaktów ma być uzupełnieniem tego rządowego. Jeśli pracownicy krajowego systemu nie zdołają się z kimś skontaktować w ciągu dwóch dni, przekażą dane tej osoby do lokalnego zespołu w Blackburn i Darwen. Jeśli w ciągu kolejnych 48 godzin i ten zespół nie będzie w stanie się skontaktować z daną osobą telefonicznie, SMS-em lub e-mailem, pod jej adres zamieszkania zostanie wysłany przedstawiciel lokalnych władz, aby poprosić o podanie szczegółów jej ostatnich kontaktów, w celu zaktualizowania systemu krajowego. Od tej pory inicjatywę znowu przejmą członkowie ogólnokrajowego systemu, którzy będą próbować kontaktować się z kontaktami zakażonej osoby.

Namierzaniem kontaktów osób zakażonych koronawirusem zajmuje się 25 tys. zatrudnionych przez rząd pracowników. Ponieważ testy aplikacji na smartfony, która miała informować ich użytkowników o tym, że byli w pobliżu osoby zakażonej, nie przyniosły zadowalających efektów, system NHS Test and Trace jest obecnie jedyną metodą namierzania kontaktów zakażonych.

Jak informowano podczas jego uruchamiania, zatrudnieni do tego pracownicy są w stanie skontaktować się z 10 tys. osób dziennie. To znacznie powyżej liczby nowych zakażonych, bo od początku lipca nie przekraczała ona 1000. Jednak pewnym problemem jest skuteczność systemu. Według ostatnich opublikowanych statystyk - z trzeciego tygodnia lipca - pracownicy NHS Test and Trace zdołali się skontaktować z nieco ponad 80 proc. zakażonych, a spośród ich bliskich kontaktów - czyli osób które powinny się profilaktycznie izolować - dotarli do ok 75 proc.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / 1voiceblackburn

Miasto najmocniej dotknięte epidemią samo będzie namierzać kontakty

W wypadku kolejowym w Szkocji zginął maszynista, może być druga ofiara

Ofiarą śmiertelną wykolejenia się pociągu w północno-wschodniej Szkocji jest prawdopodobnie jego maszynista, ale istnieją obawy, że zginęła jeszcze jedna osoba - podał w środę dziennik "Scotsman", powołując się na źródła kolejowe.

Do wypadku doszło w środę rano w pobliżu miejscowości Stonehaven, która znajduje się ok. 15 km na południe od Aberdeen. Według wstępnych relacji mediów, pociąg przewoźnika ScotRail, który jechał z Aberdeen do Glasgow, wpadł na zwały ziemi, zalegające na torach w wyniku ulewnych deszczy, wskutek czego wykoleiły się trzy z czterech jego wagonów.

Na razie oficjalnie nie podano informacji o ofiarach śmiertelnych. Szefowa szkockiego rządu Nicola Sturgeon powiedziała, że jest kilka osób poważnie rannych.

"Ze smutkiem dowiaduję się o bardzo poważnym wydarzeniu w Aberdeenshire, a moje myśli są z wszystkimi dotkniętymi nim osobami. Moje podziękowania dla służb ratunkowych na miejscu zdarzenia" - napisał na Twitterze brytyjski premier Boris Johnson. (PAP)

 

foto : twitter / JamesHesp

W wypadku kolejowym w Szkocji zginął maszynista, może być druga ofiara

W wypadku polskiego autokaru na M5 zginęła 1 osoba, a 34 odniosło rany

W wypadku polskiego autokaru na Węgrzech zginęła jedna osoba zginęła, a 34 zostały ranne - poinformował w niedzielę rzecznik Krajowego Pogotowia Ratunkowego Pal Gyoerfi. Do wypadku doszło na autostradzie M5 koło miasta Kiskunfelegyhaza.

Dyżurna rzecznik komendy policji dla komitatu Bacs-Kiskun Adel Vincze-Messzi poinformowała, że w autobusie w chwili wypadku było 46 osób: dwóch kierowców i 44 pasażerów. Na miejscu zginął 35-letni mężczyzna, który znajdował się w przedniej części pojazdu.

Stan trzech osób, które ucierpiały w wypadku, w tym 5-letniego dziecka, jest określany w mediach węgierskich jako ciężki. Taka informację podała m.in. stacja telewizyjna Hir TV.

Zgodnie z informacjami przekazanymi mediom przez rzecznika Krajowego Pogotowia Ratunkowego Pala Gyoerfiego, węgierskie służby ratownicze zareagowały błyskawicznie, kierując do akcji dwa helikoptery i 14 karetek pogotowia. Ranni są wciąż przewożeni do pobliskich szpitali. Gyoerfi zapewnił, że wszyscy pasażerowie i kierowcy będą poddani badaniom, które określą ich stan.

Przyczyny wypadku nie są na razie znane - podkreśla w swym komunikacie węgierska policja.

Do wypadku doszło na M5, która jest jedną z głównych magistrali komunikacyjnych kraju, łączących stolicę kraju Budapeszt z Serbią. Autobus stoczył się do rowu melioracyjnego w pobliżu zjazdu do miasta Kiskunfalegyhaza w komitacie Bacs-Kiskun, w środkowej części Międzyrzecza Dunaju i Cisy. (PAP)

W wypadku polskiego autokaru na M5 zginęła 1 osoba, a 34 odniosło rany

Ponad 73 tys. lokali zgłosiło się do akcji zniżek na jedzenie

73 089 brytyjskich restauracji, kawiarni, pubów, barów i stołówek zgłosiło się dotychczas do rządowego programu "Eat Out to Help Out", który daje klientom możliwość jedzenia poza domem z 50-procentową zniżką, podało we wtorek ministerstwo finansów.

Akcja ma zachęcić Brytyjczyków, by jedząc poza domem pomogli sektorowi gastronomicznemu - w którym zatrudnionych jest 1,8 mln osób - wyjść z kryzysu po epidemii koronawirusa. Restauracje, bary i puby należą do tych biznesów, które najmocniej ucierpiały wskutek epidemii. Przez cały sierpień klienci będą płacić tylko połowę ceny, a koszt drugiej połowy sfinansuje rząd.

Rabat jest ograniczony kilkoma warunkami. Akcja obowiązuje tylko w poniedziałki, wtorki i środy, czyli dni, kiedy ruch jest mniejszy, maksymalna zniżka wynosi 10 funtów na osobę, a zniżka obejmuje tylko jedzenie spożywane na miejscu, czyli nie dotyczy ani alkoholu, ani jedzenia na wynos czy z dostawą, a także nie dotyczy prywatnych przyjęć, np. w przypadku wynajęcia lokalu.

Mimo tych ograniczeń akcja zapewne będzie cieszyć się sporym powodzeniem - wskazują na to spore kolejki, które w poniedziałek ustawiały się przed niektórymi lokalami. Zachętą jest też to, że do skorzystania ze zniżki nie są potrzebne żadne vouchery ani kody, lecz są one automatycznie naliczane, można je łączyć z innymi promocjami, nie ma kwoty minimalnej, którą trzeba wydać, obejmują także dzieci oraz większe grupy osób i można z nich skorzystać dowolną liczbę razy.

Z drugiej strony Brytyjczycy cały czas mają pewne obawy przed jedzeniem poza domem - jak wynika z przeprowadzonego w połowie lipca sondażu, 52 proc. dorosłych osób czuje się komfortowo, jedząc w restauracji. Te obawy widać też w danych dotyczących rezerwacji w restauracjach. Po ich otwarciu, co w Anglii nastąpiło przed miesiącem, a w Szkocji i Walii nieco później, liczba rezerwacji w drugiej połowie lipca była od 25 proc. do 50 proc. niższa niż w tym samym okresie zeszłego roku.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

Foto : twitter / ShepherdNeame

Ponad 73 tys. lokali zgłosiło się do akcji zniżek na jedzenie

Szef MSZ wyraża zaniepokojenie próbą otrucia Nawalnego

Szef brytyjskiej dyplomacji Dominic Raab napisał w czwartek na Twitterze, że jest bardzo zaniepokojony doniesieniami o próbie otrucia Aleksieja Nawalnego, jednego z przywódców opozycji antykremlowskiej. "Jestem myślami z nim i jego rodziną" - dodał minister.

"Bardzo zaniepokoiły mnie doniesienia (...), że Nawalny został zatruty podczas lotu do Moskwy i znajduje się w śpiączce na oddziale intensywnej terapii" - oznajmił Raab.

Nawalny został hospitalizowany w Omsku - poinformowała wcześniej w czwartek jego rzeczniczka Kira Jarmysz. Wyraziła przypuszczenie, że Nawalny zatruł się substancją dodaną mu do herbaty.

Lekarz Jarosław Aszychmin, który od kilku lat zajmuje się zdrowiem Nawalnego ocenia, że opozycjonistę należy przewieźć do lecznicy za granicą ze szpitala w Omsku, gdzie jest on na oddziale reanimacji, gdyż łatwiej byłoby ustalić przyczynę choroby.

Około rok temu Nawalny trafił do szpitala w Moskwie z objawami ostrej reakcji alergicznej. Przewieziono go wówczas do szpitala z aresztu, gdzie odbywał karę administracyjną. Wówczas polityk nie wykluczał, że został zatruty.

44-letni Nawalny jest prawnikiem i działaczem opozycji, autorem popularnego w Rosji bloga. Założona przez niego Fundacja Walki z Korupcją regularnie publikuje materiały śledcze na temat nadużyć korupcyjnych w najwyższych kręgach rosyjskich władz. (PAP)

fit/ ap/

 

foto : rodzina oczekująca na informacje w szpitalu twitter / Kira_Yarmysh

Szef MSZ wyraża zaniepokojenie próbą otrucia Nawalnego

Europa zaostrza przepisy dotyczące noszenia maseczek

W większości krajów Europy wprowadzono obowiązek noszenia maseczek w przestrzeni publicznej. Zakrywanie ust i nosa wymagane jest najczęściej w sklepach i transporcie. Zasady mogą się różnić nawet wewnątrz jednego kraju; za ich lekceważenie grożą grzywny.

Noszenie maseczek jest jednym z podstawowych środków bezpieczeństwa mających ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa. Ich używanie, szczególnie wtedy, gdy znajdujemy się w pobliżu osób, z którymi nie przebywamy na co dzień i nie możemy utrzymać od nich bezpiecznej odległości, jest zalecane przez Światową Organizację Zdrowia i władze medyczne większości państw.

Tak samo ważne jest przestrzeganie zasad higieny i dystansowanie społeczne. Chociaż w Europie rozwój epidemii udało się w znacznym stopniu zahamować, w ciągu ostatnich tygodni liczba nowych zakażeń niemal na całym kontynencie znów wzrasta. Coraz częściej mówi się o drugiej fali. Obowiązek noszenia maseczek jest utrzymywany w większości europejskich państw, a lista miejsc, w których obowiązuje, często jest rozszerzana.

W całej Francji obowiązuje nakaz zasłaniania ust i nosa we wszystkich zamkniętych przestrzeniach publicznych, ale wzrost nowych infekcji skłonił wiele władz samorządowych do rozszerzenia tego obowiązku na wybrane obszary na świeżym powietrzu. Na taki krok zdecydowały się setki miast i gmin, w tym duże ośrodki, takie ja Marsylia, Lille czy Tuluza oraz wiele miejscowości turystycznych, np. Biarritz i Saint Tropez.

Od poniedziałku noszenie maseczek będzie wymagane w niektórych, szczególnie uczęszczanych miejscach Paryża, m.in. na bulwarach biegnących wzdłuż Sekwany i Kanału św. Marcina oraz na targowiskach pod gołym niebem. We Francji za niestosowanie się do reguł związanych z używaniem maseczek grozi grzywna w wysokości 135 euro.

Władze miejskie Amsterdamu i Rotterdamu wprowadziły w środę obowiązek zakładania maseczek na najbardziej ruchliwych ulicach handlowych. W tym pierwszym mieście za nieprzestrzeganie przepisu można zapłacić 95 euro kary. W całej Holandii twarz trzeba zakrywać w pojazdach komunikacji publicznej. Rząd tego kraju, w odróżnieniu od większości swoich europejskich odpowiedników, nie namawia obywateli do noszenia maseczek w innych miejscach. Zamiast tego akcentuje konieczność przestrzegania zasad zachowania dystansu między ludźmi.

Rozszerzana jest również lista miejsc w Anglii i w Szkocji, w których obowiązkowo trzeba nosić maseczki. Od soboty, oprócz sklepów, centrów handlowych i środków komunikacji zbiorowej, znalazły się na niej również muzea, biblioteki, galerie, kina oraz budynki sakralne. Podobne przepisy będą obowiązywać od poniedziałku w Irlandii Północnej, w której, tak jak wciąż w Walii, zasłanianie twarzy wymagane było tylko podczas korzystania z transportu publicznego. Za niestosowanie się do przepisów możemy być ukarani mandatem do 100 funtów.

Także w Irlandii od poniedziałku obowiązkowe będzie używanie maseczek już nie tylko w komunikacji zbiorowej, ale i w sklepach i centrach handlowych. Za złamanie tych przepisów grozi do 2,5 tys. euro grzywny lub do sześciu miesięcy więzienia. W Hiszpanii trzeba zasłaniać usta i nos we wszystkich zamkniętych przestrzeniach publicznych oraz w otwartej przestrzeni publicznej, np. na ulicach i placach, gdy nie da się utrzymać półtorametrowego odstępu od innych ludzi. Wszystkie regiony kraju poza Wyspami Kanaryjskimi wprowadziły jednak jeszcze dalej idące przepisy, nakazujące używanie maseczek w każdym miejscu publicznym, niezależnie od dystansowania społecznego. Za lekceważenie tych postanowień można zapłacić karę. Jej wysokość zależy od regionu i wynosi zazwyczaj 100 euro.

Twarz zasłaniać też musimy we wszystkich zamkniętych przestrzeniach publicznych oraz środkach transportu we Włoszech. Powinno się to czynić również na zewnątrz, gdy niemożliwe jest zachowanie bezpiecznej odległości od innych. Podobnie jak w Hiszpanii, władze lokalne mogą wprowadzać dodatkowe obostrzenia, co często dzieje się chociażby w zatłoczonych miejscowościach turystycznych. Według włoskich mediów zaostrzają się kontrole i rosną kary za niewypełnianie tego obowiązku. W Mediolanie za brak maseczki można dostać mandat w wysokości 400 euro. Takie samo zachowanie w regionie Kampanii grozi grzywną 1000 euro.

Zwiększają się też kary za niestosowanie się do regulacji dotyczących zasłaniania ust i nosa wprowadzonych przez poszczególne niemieckie landy. W Nadrenii Północnej-Westfalii wynoszący 150 euro mandat ma być bezwzględnie nakładany na wszystkich łamiących przepisy – wcześniej często kończyło się na ostrzeżeniu. Taką samą grzywnę trzeba też płacić za brak maseczki w Bawarii. Wyższe, sięgające nawet 500 euro, są mandaty w Berlinie. Władze Szlezwika-Holsztynu planują wprowadzić karę finansową, a rząd Dolnej Saksonii podwyższyć jej stawkę.

Chociaż o przepisach związanych z noszeniem maseczek decydują władze poszczególnych krajów związkowych, praktycznie w całych Niemczech obowiązują zbliżone regulacje. Nakazują one zasłanianie twarzy w środkach transportu publicznego oraz w sklepach. Z analogicznymi zasadami trzeba się liczyć przy wizycie w którymś z krajów związkowych Austrii.

Bardziej surowe ograniczenia obowiązują w Belgii, w której władze wielu miast ogłosiły wymóg używania maseczek na terenie całej miejscowości bądź jej części, np. ścisłego centrum albo głównych ulic handlowych. Regulacja takie zostały wprowadzone m.in. w Brukseli, Brugii czy Antwerpii. Za ich złamanie grożą kary nawet do 250 euro.

W Portugalii twarz musimy zasłaniać podczas korzystania z komunikacji zbiorowej, a także w niektórych ogólnodostępnych miejscach, takich jak muzea czy kościoły. Nie trzeba tego robić na ulicach i plażach. Niestosowanie się do przepisów grozi mandatem w wysokości od 120 do 350 euro.

W Chorwacji, Rumunii, Grecji, na Ukrainie i w Bułgarii maseczki trzeba zakładać w pojazdach komunikacji zbiorowej oraz w zamkniętych przestrzeniach publicznych, np. w sklepach. W tym ostatnim kraju za zlekceważenie przepisów zapłacimy 300 lewów grzywny (ok. 675 zł). Podobne przepisy obowiązują na Cyprze.

Osoby przybywające do największych miast Turcji oraz turystycznych regionów tego państwa muszą nosić maseczki we wszystkich miejscach publicznych, również na ulicach, w parkach i na plażach. Złamanie tego przepisu grozi karą sięgającą nawet 900 lir tureckich, czyli prawie 500 zł.

Zbliżone regulacje przyjęto w Czarnogórze, z tym, że w tym kraju twarzy nie trzeba zakrywać na plażach i w parkach narodowych. Powszechny nakaz noszenia maseczek został zniesiony w Czechach, ale obowiązują od niego lokalne wyjątki, zasłanianie ust i nosa wciąż jest wymagane na przykład w praskim metrze.

Na Słowacji maseczki należy zakładać we wszystkich zamkniętych pomieszczeniach, w których stykamy się z obcymi ludźmi - także w środkach komunikacji masowej. Za niestosowanie się do tych przepisów trzeba zapłacić nawet do 1650 euro grzywny. Zasłanianie twarzy w komunikacji publicznej (w tym np. wewnątrz statków pływających po Balatonie) i w sklepach jest obowiązkowe na Węgrzech. Takie same rozwiązania obowiązują obecnie na Litwie.

Władze Łotwy, Estonii i Danii nie wymagają od swoich obywateli zakrywania ust i nosa w przestrzeni publicznej, ale radzą im to robić w szczególnie zatłoczonych miejscach, np. w środkach komunikacji zbiorowej. Wprowadzenie podobnych rekomendacji rozważa Finlandia. Według szwedzkiej agencji zdrowia publicznego nie ma potrzeby, by ludzie nosili maseczki w codziennych sytuacjach w tym kraju.

Większość oficjalnych stron rządowych informuje, że usta i nos wystarczy zasłaniać maseczką niemedyczną. Niektóre dodają, że dozwolone jest też używanie szala lub chusty. Zazwyczaj z tego obowiązku zwolnione są m.in. młodsze dzieci oraz osoby, które nie powinny nosić maseczek z przyczyn zdrowotnych.

Autor: Jerzy Adamiak (PAP)

Obraz MichaelGaida z Pixabay 

Europa zaostrza przepisy dotyczące noszenia maseczek

FTC prowadzi dochodzenie ws. prywatności na Twitterze; możliwa wysoka kara

Amerykańska Federalna Komisja Handlu (FTC) prowadzi dochodzenie ws. prywatności na Twitterze, w którym możliwe jest orzeczenie o wysokiej karze grzywny - donosi dziennik "Financial Times". Platforma miała nadużywać danych użytkowników do celów marketingowych.

Według "FT" serwis społecznościowy miał używać do zwiększania skuteczności targetowania reklam adresów e-mail oraz numerów telefonów osób korzystających z Twittera. Kara grzywny, którą może zakończyć się dochodzenie FTC, może wynieść nawet 250 mln dolarów - pisze londyńska gazeta, powołując się na informacje spółki.

W poniedziałek należąca do Jacka Dorseya firma poinformowała, że otrzymała wstępną wersję orzeczenia z FTC, w którym stwierdza się, iż Twitter naruszył przyrzeczenie dane użytkownikom, dotyczące bezpieczeństwa i prywatności ich danych, wprowadzając tym samym konsumentów w błąd.

W październiku ubiegłego roku Twitter przyznał się publicznie do "nieumyślnego" wykorzystania danych osobowych, w tym numerów telefonów i adresów e-mail dostarczanych do serwisu przez jego użytkowników - według ich przekonania - "dla celów bezpieczeństwa", po to aby zwiększyć skuteczność targetowania reklam w latach od 2013 do 2019 r.

Firma poinformowała, że informacje te były wykorzystywane do łączenia użytkowników z listami marketingowymi dostarczanymi przez reklamodawców, na których znajdowały się szczegółowe profile preferencyjne pozwalające na kierowanie reklam do wybranych grup odbiorców. "To był błąd" - stwierdził wówczas Twitter.

FTC we wstępnej wersji orzeczenia oceniła, że Twitter naruszył zasadę dobrowolności przekazywania danych dla celów marketingowych, której zobowiązał się przestrzegać w 2011 r. w wyniku ugody z Komisją, zawartej celem rozwiązania spraw wcześniejszych oskarżeń o stwarzanie ryzyka dla prywatności użytkowników. Pojawiły się one po wykorzystaniu przez hakerów wewnętrznych narzędzi kontrolnych serwisu celem dostępu do kont osób wykorzystujących tę usługę dwukrotnie w 2009 r.

Zasada dobrowolności zobowiązała firmę do "niewprowadzania w błąd użytkowników na temat zakresu ochrony bezpieczeństwa, prywatności i poufności" danych oraz "stworzenia i utrzymania kompleksowego programu bezpieczeństwa informacji".

"Financial Times" zwraca uwagę, że informacje dotyczące postępowania prowadzonego przez Federalną Komisję Handlu ujawniane są w czasie, kiedy Twitter znów jest obiektem ostrej krytyki, jeśli chodzi o jego praktyki bezpieczeństwa. W czerwcu serwis padł ofiarą hakerów, którzy - kolejny raz - wykorzystując wewnętrzne narzędzia Twittera i techniki inżynierii społecznej zyskali dostęp do ponad 130 kont bardzo znanych osób na tej platformie, m.in. przedstawicieli świata polityki, biznesu i celebrytów. Wykorzystano je do oszustw kryptowalutowych, a także wykradzenia prywatnych wiadomości właścicieli profili.

Sprawcy cyberataku zostali oskarżeni o popełnienie szeregu przestępstw na poziomie federalnym. 17-letni mieszkaniec Florydy, który miał być przywódcą grupy hakerskiej, będzie sądzony jak dorosły. Postawiono mu 30 zarzutów. (PAP)

Obraz Photo Mix z Pixabay 

Już ponad 10,5 mln razy skorzystano z rabatów na jedzenie poza domem

Ponad 10,5 mln razy skorzystano w pierwszym tygodniu z dofinansowanych przez brytyjski rząd zniżek na jedzenie poza domem w ramach akcji, która ma pomóc sektorowi gastronomicznemu wyjść z kryzysu spowodowanego epidemią, podało we wtorek ministerstwo finansów.

Podczas trwającej przez cały sierpień akcji "Eat Out to Help Out" klienci restauracji, kawiarni, barów, pubów i stołówek, które się zgłosiły do programu, mają w poniedziałki, wtorki i środy zniżki na jedzenie do 50 proc., a koszt pozostałej części pokrywany jest z budżetu państwa. Maksymalna wartość rabatu to 10 funtów na osobę.

Jak poinformowało ministerstwo finansów, do końca zeszłego tygodnia lokale uczestniczące w programie zgłosiły 10 540 394 wnioski o zwrot udzielonego rabatu, a jego średnia wartość to niespełna 5 funtów, co oznacza, że dotychczasowy koszt programu to ok. 50 mln funtów. Zgłosiło się do niego do tej pory 83 068 lokali gastronomicznych, a na dofinasowanie rabatów ministerstwo przeznaczyło 500 milionów funtów.

W sektorze gastronomicznym w Wielkiej Brytanii zatrudnionych jest 1,8 mln osób. Jak wynika z rządowych danych, w kwietniu, pierwszym pełnym miesiącu po wprowadzeniu restrykcji z powodu epidemii, działalność wstrzymało 80 proc. firm z tej branży, a na przymusowe urlopy zostało wysłane 1,4 mln osób, co jest najwyższym odsetkiem ze wszystkich sektorów.

Akcja "Eat Out to Help Out" trwa w sierpniu, tylko w poniedziałki, wtorki i środy, czyli w dni, kiedy ruch jest mniejszy, maksymalna zniżka wynosi 10 funtów na osobę, a rabat obejmuje wyłącznie jedzenie i napoje bezalkoholowe spożywane na miejscu, czyli nie dotyczy ani alkoholu, ani jedzenia na wynos czy z dostawą, a także nie dotyczy prywatnych przyjęć, np. w przypadku wynajęcia lokalu.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Już ponad 10,5 mln razy skorzystano z rabatów na jedzenie poza domem

Kot Palmeston zrezygnował z obowiązków głównego łowcy myszy w MSZ

Palmerston, kot, który od ponad czterech lat mieszkał w siedzibie brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych, poinformował w piątek, że rezygnuje z pełnia obowiązków głównego łowcy myszy brytyjskiej dyplomacji, gdyż pragnie wieść spokojniejsze życie na wsi.

W liście wysłanym do Simona McDonalda, najwyższego rangą urzędnika służby cywilnej w MSZ, Palmerston - który ma na Twitterze 106,6 tys. obserwujących - wyjaśnił, że w czasie epidemii koronawirusa, tak jak wiele innych osób, zaczął pracować z domu i doszedł do wniosku, iż życie z dala od dyplomatycznego zgiełku jest spokojniejsze i łatwiejsze.

Wyraził przekonanie, że jego znak firmowy, jakim było udawanie, że śpi, podczas gdy w rzeczywistości podsłuchiwał rozmowy zagranicznych dygnitarzy, będzie z pewnością sporą stratą dla brytyjskich służb wywiadowczych, ale w miarę jak przybywa mu lat, musi myśleć także o sobie i zrezygnować z dyplomatycznych obowiązków. Życie na wsi bardzo mu się spodobało, szczególnie lubi teraz wspinać się na drzewa.

Palmerston podkreślił, że jest dumny, iż przez te lata mógł podać łapkę politykom z tylu krajów, zaś tak liczne grono obserwujących jego konto jest dowodem, że nawet ci na czterech łapach mogą odegrać ważną rolę budowaniu wizerunku Wielkiej Brytanii i pomóc w osiąganiu jej celów. Zapewnił, że choć formalnie kończy pracę, nadal pozostanie ambasadorem Wielkiej Brytanii. List został podpisany odciskami dwóch kocich łapek.

Palmerston, czarno-biały kot, który przygarnięty został przez MSZ w kwietniu 2016 r., nosi imię na cześć XIX-wiecznego ministra spraw zagranicznych i dwukrotnego premiera, wicehrabiego Palmerstona. Wiadomo, że kilkakrotnie miał spięcia, poważniejsze niż tylko groźne pomiaukiwania, z Larrym, oficjalnym kotem urzędu premiera na Downing Street 10, ale jak twierdzi stacja BBC, nie były one przyczyną jego rezygnacji.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Kot Palmeston zrezygnował z obowiązków głównego łowcy myszy w MSZ

Ciało 20-letniej Polki znaleziono w Irlandii Płn., 23-letni Polak zatrzymany

Ciało 20-letniej Polki znaleziono w mieszkaniu w mieście Newry w Irlandii Północnej, a w związku ze sprawą policja zatrzymała 23-letniego obywatela Polski - potwierdził w rozmowie z PAP konsul generalny RP w Belfaście Paweł Majewski.

O sprawie napisał w poniedziałek dziennik "Belfast Telegraph". Gazeta podała, że ciało Polki znalezione zostało w niedzielę rano, zaś jeszcze tego samego dnia w pobliżu domu policja zatrzymała próbującego uciekać 23-latka. Północnoirlandzka policja PSNI poinformowała, że obecnie nie poszukuje nikogo więcej w związku z tą sprawą. Personaliów ani ofiary, ani zatrzymanego mężczyzny, nie ujawniono.

Jak powiedział PAP konsul Majewski, ofiara i zatrzymany mężczyzna byli parą i mieszkali ze sobą, zaś według nieoficjalnych informacji od osób, które ich znały, byli parą od stosunkowo niedawna. 23-letni mężczyzna został na razie zatrzymany na 24 godziny z możliwością przedłużenia tego okresu. Konsul potwierdził, że policja skłania się ku wersji prowadzenia śledztwa w kierunku zabójstwa, jednakże obecnie trwają jeszcze czynności śledcze i zatrzymanemu obywatelowi Polski formalne zarzuty nie zostały postawione.

"Belfast Telegraph" cytuje lokalnego radnego Gavina Malone'a, według którego para od czasu wprowadzenia się do tego mieszkania raczej nie utrzymywała kontaktów z sąsiadami i nikt z okolicy ich bliżej nie znał.

Newry to niewielkie, liczące ok. 27 tys. mieszkańców miasto, leżące na południe od Belfastu, tuż przy granicy z Irlandią.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : policja Newry - twitter / PSNINMDown

Ciało 20-letniej Polki znaleziono w Irlandii Płn., 23-letni Polak zatrzymany

Ryanair: ponad 200 tras w nadchodzącym sezonie zimowym z Polski

Ryanair w nadchodzącym sezonie zimowym zaplanował w rozkładzie lotów ponad 200 tras z Polski. Irlandzki przewoźnik zapowiedział we wtorek pięć nowych tras – z Gdańska i Krakowa do Billund, z Poznania do Lwowa i Manchesteru oraz z Warszawy Modlin do Charkowa.

Ryanair we wtorek ogłosił rozkład lotów z Polski na zimę 2020/2021.

"Ryanair będzie operował na ponad 200 trasach, w tym na pięciu nowych – z Gdańska i Krakowa do Billund, z Poznania do Lwowa i Manchesteru oraz z Warszawy Modlin do Charkowa" - czytamy w komunikacie.

Jak przekazał przewoźnik, zimą będzie także więcej lotów do Dublina, Goeteborga, Kijowa, Londynu, Oslo i Sztokholmu - w sumie prawie 700 lotów tygodniowo.

Ryanair z Polski lata m.in. z lotniska Warszawa-Modlin, a także z Gdańska, Krakowa, Poznania, Katowic, Wrocławia, Łodzi. (PAP)

Ryanair: ponad 200 tras w nadchodzącym sezonie zimowym z Polski

Schwytano rekordową liczbę nielegalnych imigrantów na kanale La Manche

Rekordową liczbę 235 nielegalnych imigrantów próbujących na 17 łodziach przedostać się przez kanał La Manche do Wielkiej Brytanii zatrzymały w czwartek brytyjskie łodzie patrolowe oraz straż graniczna - poinformowało w piątek ministerstwo spraw wewnętrznych.

To największa w historii dobowa liczba imigrantów schwytanych przy próbie przedostania się do Wielkiej Brytanii drogą morską. Doszło do tego zaledwie tydzień po ustanowieniu poprzedniego rekordu - w poprzedni czwartek złapano 202 osoby.

W lipcu tego roku na kanale La Manche schwytano ponad 1100 nielegalnych imigrantów, co jest wzrostem o ponad 50 proc. w stosunku do poprzednich trzech miesięcy i jeszcze większym w stosunku do poprzednich - dla porównania, w lipcu zeszłego roku było ich niespełna dwustu.

W związku z tym drastycznym wzrostem poselska komisja spraw wewnętrznych wszczęła w piątek dochodzenie, które ma wyjaśnić przyczynę tego zjawiska, w szczególności zbadać rolę gangów przestępczych zajmujących się przemytem ludzi, działania brytyjskich i francuskich władz w celu powstrzymywania nielegalnej imigracji, a także sytuację w obozach dla migrantów po francuskiej stronie kanału.

"Liczba nielegalnych rejsów małych łodzi jest przerażająca i niedopuszczalnie wysoka. Liczby te są skandaliczne. Francja i inne państwa UE są bezpiecznymi krajami. Prawdziwi uchodźcy powinni ubiegać się o azyl tam, a nie ryzykować życiem i łamać prawo, przyjeżdżając do Wielkiej Brytanii. Wiem, że kiedy Brytyjczycy mówią, że chcą odzyskać kontrolę nad naszymi granicami - to dokładnie to mają na myśli" - napisała na Twitterze brytyjska minister spraw wewnętrznych Priti Patel.

Na razie jednak nie widać, by ta liczba miała się zmniejszyć - jak podała stacja Sky News, w piątek rano zatrzymano kolejnych ponad stu nielegalnych imigrantów na 11 łodziach.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Наталия Когут z Pixabay 

Schwytano rekordową liczbę nielegalnych imigrantów na kanale La Manche

Szybkie testy na obecność koronawirusa będą dawać wynik w 90 minut

Szybkie testy na obecność koronawirusa, które dadzą wynik w ciągu 90 minut, będą od przyszłego tygodnia stosowane w brytyjskich szpitalach i domach opieki - ogłosił w poniedziałek minister zdrowia Matt Hancock.

Testy te mogą wykrywać również obecność sezonowej grypy oraz innych pokrewnych chorób. Dzięki nim ma zostać osiągnięty cel wyznaczony przez premiera Borisa Johnsona w ramach przygotowań do drugiej fali epidemii, jakim jest zwiększenie do października możliwości brytyjskich laboratoriów do poziomu 500 tys. testów dziennie. Obecnie wynoszą one 338 tys. testów dziennie.

"Wykorzystujemy najbardziej innowacyjne technologie dostępne do walki z koronawirusem. Miliony nowych szybkich testów koronawirusowych dadzą wyniki na miejscu w mniej niż 90 minut, co pomoże nam natychmiast przerwać łańcuchy transmisji. Fakt, że testy te są w stanie wykryć grypę, jak również Covid-19, będzie niezwykle korzystny, gdy będzie zbliżać się zima, dzięki czemu pacjenci będą mogli stosować się do właściwych rad, aby chronić siebie i innych" - oświadczył Hancock.

Jak podkreślono, szybkie testy, które dostarczone będą przez dwie niezależne od siebie firmy, nie wymagają tego, by wykonywane były przez wyspecjalizowany personel, co tym bardziej przyspieszy proces. Obecnie w przypadku testów przeprowadzanych w szpitalach ok. 90 proc. wyników otrzymywanych jest w ciągu 24 godzin, ale w przypadku wykonywanych w mobilnych punktach pobierania próbek bądź zestawów wysyłanych pocztą, tylko połowa wyników jest uzyskiwana w takim samym okresie. To razem oznacza, że w około jednej trzeciej wszystkich testów wynik jest dopiero w trakcie następnej doby. Szybsze uzyskiwanie wyniku jest według brytyjskiego rządu kluczowe dla zatrzymywania dalszego przekazywania choroby przez zakażone osoby.

Szybkie testy mają też umożliwić regularne testowanie wszystkich pensjonariuszy i pracowników domów opieki, nawet jeśli nie wykazują oni symptomów choroby. Brytyjski rząd zapowiadał, że stanie się to przed końcem lipca, ale przesunięto ten termin na wrzesień.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Pete Linforth z Pixabay 

Szybkie testy na obecność koronawirusa będą dawać wynik w 90 minut

W.Brytania wzywa władze Białorusi do powstrzymania się od dalszej przemocy

Brytyjski rząd wezwał w poniedziałek władze Białorusi do powstrzymania się od dalszej przemocy i do respektowania aspiracji wyrażanych przez naród białoruski.

"Zjednoczone Królestwo wzywa rząd Białorusi do powstrzymania się od dalszych aktów przemocy w następstwie obarczonych poważnymi błędami wyborów prezydenckich. Przemoc i próby tłumienia protestów przez władze białoruskie są całkowicie nie do przyjęcia" - napisał w oświadczeniu James Duddridge, podsekretarz stanu w ministerstwie spraw zagranicznych.

Wskazał, że oprócz uwięzienia kandydatów opozycji, dziennikarzy i pokojowo protestujących, w całym procesie wyborczym brakowało przejrzystości. Wyraził zaniepokojenie, że niewydanie przez Białoruś na czas zaproszenia uniemożliwiło Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie oraz Radzie Europy obserwowanie procesu wyborczego, zaś fakt, że pracownikom ambasady brytyjskiej i innym członkom społeczności dyplomatycznej utrudniano wykonywanie obowiązków przy obserwacji wyborów określił jako nie do przyjęcia.

"W trakcie tej kampanii wyborczej byliśmy świadkami domagania się przez naród białoruski demokracji, podstawowych wolności i prawa do decydowania o swojej przyszłości w niezależnej, suwerennej Białorusi. Wielka Brytania, wraz z naszymi międzynarodowymi partnerami, wzywa rząd Białorusi do wypełnienia międzynarodowych zobowiązań i realizacji aspiracji narodu białoruskiego" - dodał Duddridge.

Według wstępnych wyników podanych przez w poniedziałek przez białoruską Centralną Komisję Wyborczą, w niedzielnym głosowaniu ubiegający się po raz kolejny o reelekcję Aleksandr Łukaszenka uzyskał 80,08 proc. głosów, a na drugim miejscu uplasowała się kandydatka opozycji Swiatłana Cichanouska z 10,09 proc. poparcia. Cichanouska zaskarżyła te wyniki do CKW i oświadczyła, że to ona wygrała wybory.

Jak poinformowało w poniedziałek białoruskie MSZ, w noc powyborczą zatrzymano w całym kraju ok. 3 tys. osób uczestniczących w protestach.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

W.Brytania wzywa władze Białorusi do powstrzymania się od dalszej przemocy

50 mln maseczek kupionych przez rząd nie nadaje się do użytku

Pięćdziesiąt milionów maseczek ochronnych zakupionych w kwietniu przez brytyjski rząd dla pracowników publicznej służby zdrowia, w ramach kontraktu o wartości 252 mln funtów, nie będzie używanych z powodu obaw o ich bezpieczeństwo.

Jak wyjaśniono, maseczki, które zamiast być zapinane z tyłu głowy zakładane są na uszy, mogą nie przylegać wystarczająco ciasno, a tym samym stwarzać zagrożenie przedostania się wirusa.

Na dodatek okazało się, że osobą, która pierwotnie zwróciła się do rządu w sprawie umowy był biznesmen Andrew Mills. Jest on jednocześnie rządowym doradcą handlowym i doradcą zarządu Ayanda Capital - firmy, od której zakupiono maseczki. Przekonywał on w stacji BBC, że jego stanowisko nie wpłynęło na przyznanie kontraktu.

29 kwietnia brytyjski rząd zawarł z Ayanda Capital umowę na zakup 200 mln maseczek dwóch typów - 50 mln bardziej zaawansowanych maseczek FFP2 z zaworem wydechowym oraz 150 mln prostych maseczek medycznych IIR. Problem jest z tymi pierwszymi, które jak się ocenia, miały kosztować ponad 150 mln funtów, ale jak podano, w tej sytuacji również te drugie zostaną ponownie sprawdzone.

Zapytany o tę sprawę, premier Boris Johnson powiedział, że będzie bardzo rozczarowany, jeśli "jakakolwiek partia środków ochrony osobistej okaże się niezdatna do użytku". Oznajmił, że ponieważ toczy się postępowanie prawne, nie będzie komentował tej konkretnej sprawy. Podkreślił, że jego rząd stał w obliczu kolosalnego wyścigu z czasem, aby produkować i sprowadzić z zagranicy miliardy sztuk środków ochrony osobistej oraz że dostawy są obecnie składowane na wypadek drugiej fali Covid-19 pod koniec roku.

"W czasie tej globalnej pandemii pracowaliśmy niestrudzenie nad dostarczaniem środków ochrony osobistej, aby chronić ludzi na pierwszej linii. Dostarczono ponad 2,4 mld artykułów, a ponad 30 mld zamówiono u brytyjskich producentów i partnerów międzynarodowych, aby zapewnić ciągłość dostaw, która zaspokaja potrzeby pracowników służby zdrowia i opieki społecznej zarówno teraz, jak i w przyszłości. Wprowadzono solidne procedury mające zapewnić, że zamówienia są wysokiej jakości i spełniają rygorystyczne normy bezpieczeństwa, przy zachowaniu należytej staranności przy realizacji wszystkich zamówień rządowych" - napisano w oświadczeniu brytyjskiego rządu.

Te wyjaśnienia nie przekonują opozycji, która wskazuje, że to już kolejny przypadek, gdy rząd zawiódł w reakcji na epidemię. "Przez miesiące mówiono nam, że rząd kupuje odpowiedni sprzęt dla frontowych pracowników. Znowu do tego nie doszło. Potrzebujemy teraz dochodzenia, śledztwa w sprawie tego, co poszło nie tak z tą konkretną umową" - oświadczył lider opozycyjnej Partii Pracy Keir Starmer.

Do sprawy odniósł się też dostawca maseczek. "Dostarczone maseczki zostały poddane rygorystycznym badaniom technicznym i spełniają wszystkie wymogi specyfikacji technicznych, które zostały udostępnione w internecie za pośrednictwem rządowego portalu. W naszej umowie znajdują się postanowienia dotyczące odrzucenia produktu, jeśli nie spełniał on wymaganej specyfikacji zgodnie z umową. Przepisy te nie zostały aktywowane" - napisano.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Mammiya z Pixabay 

50 mln maseczek kupionych przez rząd nie nadaje się do użytku

Hiszpania/ Rekordowo niska liczba zagranicznych turystów w czerwcu

Tegoroczny czerwiec był w Hiszpanii miesiącem o najmniejszej liczbie zagranicznych turystów, którzy przyjechali na urlop do tego kraju w okresie sezonu wakacyjnego. Przybyło ich tam aż o 97,7 proc. mniej w stosunku do analogicznego miesiąca w 2019 roku.

Jak poinformował w poniedziałek w komunikacie Krajowy Instytut Statystyczny (INE) w Madrycie, w czerwcu do Hiszpanii przyjechało zaledwie 204,9 tys. wczasowiczów.

Największą grupę zagranicznych urlopowiczów stanowili obywatele Francji – 64,8 tys. W porównaniu do czerwca 2019 roku było ich jednak o 93,2 proc. mniej.

Władze INE wskazały też na znaczący spadek wydatków zagranicznych turystów w Hiszpanii. Średnio w ciągu dnia każdy z nich wydawał w czerwcu br. 114 euro, czyli o 30 proc. mniej w porównaniu z takim samym miesiącem w minionym roku.

Z komunikatu INE wynika, że do rekordowo niskiej liczby zagranicznych turystów przyczynił się kryzys wywołany epidemią koronawirusa, a także istniejące restrykcje sanitarno-epidemiologiczne.

Organizacja turystyczna Exceltur z Madrytu przewiduje, że 2020 rok będzie najgorszym rokiem w historii hiszpańskiej turystyki. Szacuje, że aktywność tego sektora spadnie o 50 proc., a branża straci z powodu epidemii Covid-19 łącznie około 14 mln turystów. (PAP)

Obraz Alp Cem z Pixabay 

Hiszpania/ Rekordowo niska liczba zagranicznych turystów w czerwcu
Image

Świetna aplikacja! Pobierz!

Image
Image

Jesteś świadkiem ciekawych wydarzeń?

Zarejestruj się i podziel się swoją historią

Autorzy 

Zostań autorem
Image
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies - Polityka prywatności. Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO. Więcej dowiesz się TUTAJ.